Japonia zachwyca, odurza, szokuje, ale przede wszystkim inspiruje. Dzisiejszy wpis to relacja z wiosennej wyprawy, bardzo indywidualna i osobista. To moje spojrzenie na Sakurę i jedzenie, w tym oczywiście słodycze. Czasami nie potrzeba zbyt wielu słów, by przybliżyć klimat miejsca. Podobno wiosna w Japonii jest najpiękniejszą porą roku. Czy na pewno? Aby to sprawdzić, koniecznie trzeba wybrać się tam ponownie, tym razem jesienią. Wierzę, że zdjęcia, które obejrzysz w moim wpisie oddadzą klimat miejsca. Zapraszam na ogromną dawkę wiosny, kolorów i smaków.
Ponieważ Japończycy już od połowy stycznia śledzą kalendarz i prognozują kwitnienie wiśni, można bardzo dokładnie zaplanować termin wyjazdu. Nasz przypadł akurat w momencie, kiedy w Polsce była Wielkanoc. Hanami – święto kwitnącej wiśni, a tym samym tłumy Japończyków relaksujące się w cudnym otoczeniu przyrody, nas ominęły. Przybyliśmy tam dosłownie kilka dni po tym, jak bum sakury minął. Tak czy inaczej wiśnie nie przekwitają od razu. W pełni prezentowały swoje kwiaty zarówno w Osace, Kioto, Nara, Kamakurze, jak i w Tokio. Choć akurat w tym ostatnim miejscu już zaczynały przekwitać.
Bez względu na to gdzie się nie pojawiliśmy, czy byłaby to metropolia (Tokio) czy też małe i urocze miasteczko nad oceanem (Kamakura), wszędzie, nawet w drodze pociągiem można było podziwiać wiśnie. Tak, stanowczo Japonia to kraj kwitnącej wiśni. A zapracowani Japończycy zawsze zjadą chwilę, by pospacerować i podziwiać ich cudowne kwiaty. Mnie w Tokio zaczepił starszy Pan (widać było, że wyszedł na spacer z biura), który tłumaczył (lepsze byłoby słowo próbował wyjaśnić) mi jak różne są kolory kwiatów, nawet w jasnym i delikatnym odcieniu zieleni. Kwiaty wiśni różnią się od siebie nie tylko kolorem, ale i kształtem.
Ale Sakura to nie wszystko, czego można zaznać w tym przepięknym kraju. Jedzenie, jedzenie i jeszcze raz jedzenie. Ponad wszystko. Pyszne, prosto i pięknie podane. Nie wiem ile litrów zielonej herbaty wypiłam (okazuje się że można żyć bez kawy!). Surowych ryb najadłam się za wszystkie czasy, choć podejrzewam że moje zapasy już się skończyły i właściwie to mogłabym tam ponownie – najlepiej jutro – wrócić. Jednak Japonia to nie tylko sushi, a nasi towarzysze wycieczki powiedzieliby nawet, że o sushi dość trudno. Tak, tak. Poważnie. W każdym małym barze za rogiem podają przeróżne smakołyki, od ramenów zaczynając, po ostrygi, takoyaki, mięso skończywszy. A jak masz ochotę na sushi, musisz się nachodzić i dobrze poszukać. Ale próbowaliśmy prawie wszystkiego. I ani razu się nie zawiedliśmy.
No i desery. Fakt, że Japończycy specjalizują się w różnych słodkościach nie jest żadnym odkryciem. To, że często forma podania słodyczy i deserów jest dziwna, zaskakująca, to kolejna sprawa. Ale na ogromną uwagę zasługuje sposób podania i opakowanie. Pudełeczka się piękne, kolorowe, eleganckie. Ciasteczka mają dziwne kształty, jednocześnie zachwycające kolorami, ale i precyzją wykonania. Desery i ciastka w kawiarniach są podane również prosto, tak by przyciągał oko sam deser, a nie koniecznie to, w czym/na czym jest podany.
Bardzo dziwny w smaku jest deser przybierający kształt miękkiego, owalnego ciastka o nazwie Dorayaki, który wypełniony jest wewnątrz słodką pastą z fasoli zwaną Anko. Jadłam, zaczęłam, ale nie dałam rady skończyć. Pasta jest bardzo słodka. Mochi to ciasteczka przygotowane z klejącego ryżu obtoczone w sojowym proszku. Można oczywiście spotkać przeróżne ich rodzaje, np. z zieloną herbatą. Odmianą tego ciastka było zielone Daifuku z truskawką na górze. Naleśniki – podawane z bitą śmietaną i przeróżnymi dodatkami – najczęściej na wynos. Są też słodkie tosty (zdjęcie będzie niżej) honey toast – jak wielka grzanka wypełniona w zależności od upodobań, miodem, owocami, lodami, czekoladą. I uwaga – tego się nie da zjeść samemu, nawet na śniadanie. My wzięliśmy jedną taką na 4 osoby. Imagawayaki to z kolei dość gruby naleśnik, trochę przypominający pancake, wypełniony różnymi nadzieniami. Jest też coś na kształt naszego ciasta biszkoptowego, ale znacznie delikatniejszego i miękkiego – castella. W menu deserów znajdują się też przeróżne ciastka, których nazw nie jestem w stanie przytoczyć, a w okresie sakury przeważa kolor różowy na zmianę z zielonym (matcha). Przepięknie zapakowane są genialne na prezent. Zaskakuje nie tylko kształt i smak, ale również konsystencja. Ja starałam się pochłaniać wszystko co było dziwne i zielone. Ale szczerze mówiąc nie dałam rady. Dlatego muszę tam wrócić raz jeszcze. Natomiast moją niekwestionowaną miłością stała się zielona herbata w wersji latte (Green tea latte). W domu przyrządzam ją po prostu zalewając wodą i dodając odrobinę mleka. Jeśli ktoś lubi, może oczywiście dosłodzić miodem lub syropem z agawy, do tego podać z bitą śmietaną. Na bogato!
Poza tym w planie wycieczki poza podziwianiem wiśni, była też aukcja tuńczyka na targu rybnym – Tsukiji Fish Market w Tokio. Założony w 1923 roku jest największym na świecie targiem, gdzie sprzedaje się przeróżne ryby i owoce morza. Niebawem zostanie przeniesiony w inne miejsce. Obecnie widać w nim ząb czasu, mało miejsca, stare budynki – już od dawna istniała potrzeba zmiany miejsca. I choć aukcja tuńczyka robi ogromne wrażenie, to naprawdę trudno znieść kilka godzin oczekiwania w poczekalni, by przez chwilę poobserwować Japończyków podczas pracy w tym dziwnym i jak dla mnie fascynującym miejscu. Nocka zarwana ale było warto.
W Tokio w dzielnicy Shibuya, zupełnie przez przypadek, trafiłam na kawiarnię dla kotów. Jeśli chciałeś się pobawić z dorosłymi kotami, to płaciłeś za wejście i snacki dla zwierzaków około 1500 jenów za osobę. Można wtedy było spędzić z nimi 30 minut. Na dole zaś były maleńkie kotki i pieski, które można było kupić. Nikt nie mógł ich dotykać i głaskać (były za szybą), ale zdjęcia oczywiście można było robić.
Zapraszam Cię na fotorelację. Wierzę, że Japonia Cię zachwyci tak samo jak mnie.
Przede wszystkim Kwitnące Wiśnie. Cudowne, w różnych kolorach, czasami na jednym drzewie były dwa kolory kwiatów.
Na początek Tokio.
Osaka
Wizyta w Nara – Okolice Osaki. To było miejsce, na które mocno liczyłam w kwestii samej sakury. Ale potem okazało się, że wszędzie było pięknie.
Kamakura – okolice Tokio, wycieczka nad Ocean.
Kocia i psia kawiarnia w Tokio w dzielnicy Shibuya. Popatrz na te słodziaki:
Tsukiji Fish Market w Tokio, czyli tuńczyk w roli głównej i licytacja:
I japońskie słodycze. Poniżej ichigo daifuku green tea taste:
Cuda poniżej to desery prezentowane w cukierniach i kawiarniach.
W jednej z nich kupiliśmy kilka różnych pojedynczych ciastek. Poza tymi były również czekoladki w kształcie piesków, kandyzowane plastry pomarańczy zatopione w gorzkiej czekoladzie oraz sernik. Poniżej na pierwszym planie jest figa, wewnątrz której kryło się nadzienie z giandui. Zielona warstwa to bardzo delikatna masa marcepanowa. W tle ptyś, który z kolei był wypełniony kremem patissiere. Kolejne zdjęcie prezentuje mini tartę z karmelem i orzechami.
Zwróć uwagę, jak słodycze są zaprezentowane i spakowane.
Dominujące różowe opakowania słodkości – przygotowane w okresie święta Hanami. Smak samych słodyczy to oczywiście kwestia gustu, każdemu pasuje coś innego. Ale trudno się im oprzeć. Gdybym mogła kupiłabym wszystko. A tak zupełnie poważnie, to naprawdę trudno się zdecydować. Nie wszystkie opisy są w języku angielskim, nie zawsze wiesz co kupujesz, no i pozostaje poczucie nienasycenia. Trzeba tam wrócić koniecznie.
A w drodze…
…Wielka zielona kula (zdjęcie powyżej) zaintrygowała mnie kolorem, właściwie to był twardsza słodka skorupka na kształt naszej masy cukrowej, ale nie taka słodka. Wewnątrz krył się biszkopt. Lepiej wyglądało niż smakowało. Obok mochi z nadzieniem ze słodkiej pasty fasolowej. A niżej sama pasta:
To również mochi, ale wydaniu ulicznym. Pod żółtą warstwą skrobi kryje się zielone ciasto, które w ramach pokazu w wielkiej kadzi panowie ubijali na przemian grubymi pałkami, składali i znowu ubijali. Niestety nie udało mi się dopchać, żeby zrobić zdjęcie.
Tajemniczy ale przepyszny drink pity nocą w Osace w magicznym barze na 4. piętrze wieżowca… Nie wiem dokładnie jaki był skład, ale róża prawdziwa, a motylek z wafelka.
Lody z zielonej herbaty
Mega naleśniki
Perfekcyjny tort, chodzi mi o warstwy, mogłabym mierzyć linijką.
No i totalne szaleństwo, czyli wielki TOST, wewnątrz którego kryło się wszystko: lody, owoce, czekolada, miód, bita śmietana. jedne na 4 osoby. Zjedliśmy wszystko.
Na tę kawę czekaliśmy chyba 30 minut. Była taka sobie… ale bardzo potrzebna przed długim spacerem w Nara – piknik z wiśniami w tle.
Kawa, która w nazwie miała SAKURA. Pycha!
Kawa tiramisu
Obie wersje to green tea latte. Ja chciałam tę z lewej strony, ale piłam tę z prawej. Próbowałam obie – pyszota. Zdecydowanie mam za mało zdjęć zielonej herbaty, a piłam ją nieustannie. Chyba dlatego, że naprawdę bardzo trudno było zrobić jej sensowne zdjęcie.
No i cała pyszna reszta jedzonka. Zaczynamy od Bento – jedzonka na wynos, które pałaszowaliśmy w pociągu w drodze z Tokio do Osaki. Nie zjadłam tych 3 pudełek, ale dałabym radę.
Sake w drodze nie jest zła, tu w wydaniu podręcznym. Właściwie to niektórzy nie wiedzieli co kupują… potem się dopiero okazało, że to sake.
Porcja ryby fugu do przygotowania. Na początek posiłku serwowana jest fugu surowa, potem gotuje się rybę z podanymi dodatkami, zjada i ciągle się żyje. Dziwne… A miło być tak niebezpiecznie. Na surowo mi nie smakowała, ale ugotowana była pyszna.
Pierożki
Małże
Ostrygi – na czarnych karteczkach są zaznaczone czerwonymi kropkami miejsca, z których pochodzą ostrygi.
Ramen – tak jest tam, choć nie bardzo go widać.
Grillowana wołowinka
Te małe rybki w środku są surowe i niebyt dobre. Lepsze ugotowane. Nazywają się podobno icefish. I ten posiłek na nas patrzył. Dziwne to było, oj dziwne. Aha – z daleka i na zdjęciu wglądały jak makaron… dopiero później okazało się, że one są całe i mają oczy.
Street food, kalmary w słodkim sosie.
Takoyaki w Osace. Poza sushi to moje ulubione danie, które jadłam non stop, a byłam tak łapczywa, że poparzyłam sobie gardło. Oj bolało, bolało, ale było pyszne. Polałam sake i przeszło. Zresztą to jedyna forma, w jakiej jestem w stanie zjeść ośmiornice.
No i sushi na targu rybnym w Tokio o 6.30 rano. Pycha. Najlepsze jakie można zjeść.
Jedyny na świecie Bar Sushi z 3 gwiazdkami Michelin, oto bar Jiro Ono. Obecnie ma 94 lata i nadal przygotowuje swoje boskie sushi. Jak widać… nie można absolutnie zrobić zdjęć, dlatego mam tylko jedno.
Mam nadzieję, że jesteś gotów na wizytę w Japonii. Jeśli masz niedosyt zdjęć z jedzeniem, to wybacz, ale wyjątkowo trudno było się skupić na zdjęciach… wszystko było zbyt smaczne, by mogło czekać aż Kinga wykona 500 ujęć jednego deseru.
Smacznego!
PS I pozostałe zdjęcia z wyjazdu. Tokio nocą, Osaka nocą.